2/23/2013

"notatki o końcu świata" 

samotność nie istniała. na tej ziemi nie miał prawa bytu taki stan czy twór, jakim go później postrzegał i przełykał z pyłem Mark. czuł to od dawna - od pierwszego dnia, gdy zbliżał się do powierzchni tego białego skrawka globu. już w pierwszych tygodniach po przybyciu na Krups, zaczęło do niego powoli docierać, że namacalnie dotrze do tego fundamentu wiekowej sentencji, powtarzanej jak mantra przez jego ojca: 'wszystko ma swoje granice'. ludzkość od wieków trwała w zamkniętym i samonapędzającym się kręgu przekraczania barier, które początkowo, będąc kresem możliwości człowieka, później stawały się przeszkodą, następnie celem, a na końcu przeszłością. bariera dźwięku, granica wytrzymałości, kraniec świata. On sam przekroczył tą ostatnią. teraz miał doświadczyć jeszcze jednej.
podczas szkoleń i kursów przygotowywano go, między innymi, do 200 dni, które miał przetrwać bez kontaktu z innym człowiekiem, nie wliczając w to suchych raportów przekazywanych za pomocą technołączy. przez prawie 50 godzin wpajano mu instrukcje i trenowano go w technikach jednostkowego radzenia sobie i oddziaływania na rzeczywistość pozbawioną drugiego człowieka, a kiedy się wreszcie tu znalazł, stwierdził że była to tylko strata czasu. bo w tym błękitnym świecie samotność po prostu nie istniała. nie potrzebował do tego ani medytacji, ani implantów czy twardego harmonogramu zajęć. ani też holookien wyświetlających obrazy z rodzinnej planety - ze Starej Ziemi. nie odwołał się do żadnej z tych technik, ani w pierwszych 100 dniach, ani w kolejnych 323. na początku pole siłowe działało nieprzerwanie dniem i nocą. później uruchamiał je tylko na okres snu, , ponieważ 'noc' nie istniała na planecie w układzie trój-słonecznym. ostatni raz uruchomił je 5 miesięcy temu. od roku, w standardowej rachubie czasu, nie miał kontaktu z centrum. strach i zmartwienie po 2 tygodniach zniknęły. przez te dwa tygodnie nie przestawał próbować nawiązać kontakt najpierw z centrum, a później z kimkolwiek na wszystkich możliwych pasmach i częstotliwościach. po 14 dniach wrócił do rutynowego przesyłania raportów.
samotność nie istniała na Krupsie. uczucie odosobnienia nie tyle w skali człowieka, ani planety, ale całego wszechświata nie mogło określić tak zamknięte słowo. często powtarzał mu się jeden sen:
śnił mu się długi korytarz w ogromnym domu jego ojca. jego ciało we śnie mówiło mu, że podąża nim już od kilku godzin. od kiedy minął ostatni zakręt, krajobraz z gładkich mahoniowych desek nie ulegał zmianie. szedł prosto bez przerwy. miał wrażenie jakby ta podróż trwała już od wielu dni. korytarz biegł prosto przed siebie, czasem tylko skręcając dokładnie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. najczęściej w prawo. jego postać we śnie, przypominała sobie moment, gdy przekroczył próg, jak mu się wydawało, swojego dziecięcego pokoju. zobaczył wtedy biały pokój z drzwiami w ścianie na przeciwko. wzdłuż ściany po prawej, stały trzy fotele. poza tym w środku nie było żadnych innych mebli czy przedmiotów. zamknął za sobą drzwi, jak później stwierdził - na głucho, podszedł do drzwi po drugiej stronie pomieszczania i nacisnął klamkę. były zamknięte. chciał wrócić, ale drzwi którymi wszedł również nie ustąpiły. spróbował wyważyć i jedne i drugie. nie udało mu się zrobić na nich nawet rysy. usiadł na podłodze z zakrwawionymi kostkami. w drzwiach naprzeciw wejścia słyszy lekki szczęk zamka. podnosi się powoli i naciska klamkę. drzwi uchylają się lekko. za nimi rozpoczyna się kolejny długi korytarz, a Mark czuje że na końcu jest ktoś. K T O Ś. zaczyna więc bieg. budzi się po 10 metrach.
po przebudzeniu wracała do niego myśl, że może pozostał jedynym człowiekiem w całym wszechświecie, i że od niego zależy jakoś los rodzaju ludzkiego. i że z nim wraz umrze. namiastkę obecności dawały mu tylko uprawy planeoszklarniowe.
423 dnia zaś przyszła po niego osobiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz