1/12/2013

za szybą świeci słońce. według znawców tematu wiosna ma się zadomowić już na dobre, a nawet wysyłać już delikatne zaproszenia do lata. lato zaś ma przyjść szybko i boleśnie. słyszę jak u sąsiada za ścianą leje się woda z kranu. zbliża się pora obiadu lub już czas umyć naczynia. przez uchylone okno wlewa się wrzask z podwórza. na placu zabaw przy rozśpiewanym przedszkolu w najlepsze trwa przerwa. zjeżdżalnia aż dudni od nieustannego ślizgu. odblaski gładkiej i wyszlifowanej blachy układają się w litery alfabetu Morsa. słońce też chce mieć coś do powiedzenia. piętro niżej ktoś pali papierosa. dym snuje się do góry, zahaczając o mój pokój. olbrzymi żuraw obraca się w coraz to inne strony, przekładając materiały jak klocki lego. siedzę na łóżku i obserwuję widok zza okna, bezmyślnie przewracając w rękach niedużą sztywną kartkę. dostałem ją wczoraj, dwa dni przed Świętami, cztery dni przed tym wieczorem. była w śnieżnobiałej kopercie, na której był tylko adres mojego nowego mieszkania i moje imię. już dawno nie miałem żadnego znaku czy informacji od Katarzyny. wiem, że mieszka wciąż tutaj, ale nie widzieliśmy się od roku. raz minęliśmy się na ulicy, na dwóch jej różnych stronach. przystanęliśmy i bez emocji spojrzeliśmy na siebie, i każde z nas dalej poszło w swoją stronę. a teraz patrzę na tą kartkę i zastanawiam się 'dlaczego?'. jest na niej tylko jedno zdanie i zapach, który ma upewnić mnie co do tożsamości nadawcy. 'jak tam twój piotruś pan?'.
Katarzyna - nie lubiła zdrobnień ani zmiękczeń - nigdy nie mogła się z tą moją częścią osobowości dogadać. i nie mogła bez niej żyć. w dzień kłóciła się ze mną o niego, a raczej z nim o mnie, by w nocy wołać, ba krzyczeć, by tylko ją porwał i niósł wysoko w ramionach. czułem się wtedy jak przekaźnik w jakimś seansie spirytystycznym, ale nie przerywałem ruchu bioder. stosunek przerywany nigdy nikomu nie służył, a mi tym bardziej. i pewnego dnia wszystko ustało. zmienił się kierunek wiatru, zaszło słońce, spadł deszcz, a w mieszkaniu została pusta komoda. zostawiła list, a ja nie starałem się jej gonić, czy szukać wytłumaczenia lub spowiedzi. może nie była po prostu moją Wendy... 
a teraz patrzę na tą kartkę i wiem, że nie oprę się i nie mam sił by tego nie zrobić. i że za 4 dni pojawię się na tym parkingu. i nie wiem czy Ty, czy ja, wsiądziemy do jednego z naszych aut i pojedziemy przed siebie, by zatrzymać się gdzieś w tamtym lesie, czy na tamtej górze, z której widać całe województwo, i będziemy się rżnąć na tylnym siedzeniu. i znów będziesz go wołać do gwiazd. a on może nadleci i może wreszcie pokaże Ci środkowy palec.

5 komentarzy:

  1. napisałbyś coś świeżego.

    OdpowiedzUsuń
  2. mogę wdać się w polemikę na ten temat?

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. chyba już nie pamiętam, co chciałam powiedzieć.

      Usuń