Wojciech nienawidził hałasu.
brzydził się nim i sprawiał mu on psychiczny i fizyczny ból. na zewnątrz
wychodził tylko nocami, nie korzystał z komunikacji miejskiej, unikał
supermarketów, nie brał udziału w żadnego kalibru imprezach, nie używał
słuchawek. a mimo to, gdy przychodziło do przekraczania tej dziury w
płocie, jego struny głosowe stawały się narzędziem tortur i siania
chaosu wśród najbliższego swego otoczenia.
wydawać by się mogło, że
skoro tak umiłował ciszę powinien rozwinąć w sobie dużą zdolność
odczuwania rzeczywistości i głębię wypełnioną głosem wszechświata, ale
Wojciech wybudował wokół siebie mur, którym oddzielił nie tylko od
siebie otoczenie, ale chyba przede wszystkim siebie od wszystkiego. w
końcu Beethoven żyjąc w ciszy napisał swoje największe dzieła, za to
Wojciech zabił w sobie prawie całą wrażliwość. i stopniowo, powoli,
zatracał siebie, swoje cele i marzenia. zawsze pełen idealistycznego
podejścia do tematu miłości, zaczął zatracać jej obraz i zniekształcać
go. ze spokojnego kroku przeszedł w trucht, a potem w bieg, który szybko
zmienił się w ucieczkę. przed czym - nie wiedział on sam. niestety mur
był tak już szczelny i gruby, że zawsze kończył na nim z zakrwawioną
twarzą. zaczął być przez nas nazywany marudą. i nawet gdy nie zrzędził,
nie potrafiliśmy się uwolnić od tego obrazu.
do momentu,
gdy Wojtuś zniknął gdzieś nagle, przeżyłem 6 jego odejść. za każdym
razem innego kalibru i o innym przebiegu. najczęściej był destrukcyjny
tylko dla siebie. psychicznie okaleczał się systematycznie w tych
dniach. miałem wrażenie, że wyrywa kostusze z rąk kosę i sam odcina
fragmenty jaźni, jak promocyjne kupony. żartując mówiłem, że nie mogę
się doczekać końca wszystkich siedmiu żyć, ale im bliżej było końca,
przeze mnie oczywiście wymyślonego, tym większy ogarniał mnie strach.
był w końcu ogromnie dla mnie ważną osobą.
zniknął
cztery dni przed moimi urodzinami, a osiemdziesiąt dziewięć po swojej
śmierci. w ciszy właśnie. bez zbytecznych żartów czy słów. popiołem
napisał na ścianie swoje pożegnanie: "dla człowieka ważny jest moment
śmierci. urodzin się nie wybiera, ale można wybrać, jak się
umrze. jeden i ten sam obiekt w jednej i tej samej chwili może być tylko
w jednym miejscu. dowiódł tego Einstein. dowiódł, jak bezgranicznie
beznamiętna i samotna jest rzeczywistość. i każdy czasem traci z oczu
siebie samego. ja straciłem i wybrałem siódmy sposób"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz